poniedziałek, 13 stycznia 2014

..::2: Na swoim::..

   W końcu udało nam się dotrzeć do domu i po wielu nieprzespanych nocach i zszarganych nerwach powoli dochodzimy do siebie. Mój drugi post w zamierzeniu miał być zupełnie o czymś innym, ale chyba winna jestem Wam wszystkim, pomimo bardzo małego grona, kilka słów wyjaśnienia.
   Wszystko zaczęło się jeszcze w ubiegłym roku, kiedy to Pierworodny, w Sylwestra, zaczął gorączkować. Pomyślałam, że to powtórka z rozrywki, czyli 3 dni wysokiej gorączki, antybiotyk i po 2 dniach wszystko wraca do normy. Jednak rzeczywistość okazała się być bardziej brutalna. W Nowy Rok pojawił się kaszel. Nie jakiś ostry i częsty, ale jednak. Wieczorem, zaniepokojona lekko o stan Syna zadzwoniłam do lekarki z prośbą o wizytę domową. Ale jak się można było spodziewać, telefon pozostawał głuchy na jakiekolwiek próby połączenia. Ostatecznie zadzwoniłam do kuzynki. Dentysta czy nie, ale zwykłą medycynę też skończyła, mąż docent, dwójka dzieci w wieku szkolnym i przedszkolnym - może coś zatem doradzi. No i doradziła - jeśli Pierworodny charczy to do szpitala, jeśli nie, to podać syrop. Szczerze powiedziawszy liczyłam na to, że przyjedzie i Go osłucha, w końcu to Jej chrześniak. Niestety. A Pierworodny, po inhalacji solą, spokojnie przespał całą noc.
   Kolejnego dnia rano ledwo mówił, charczał i kaszlał. Kartoteka do lekarza wyciągnięta, więc trzeba się sprężyć i jechać. No i tu się kłania nasza ukochana służba zdrowia:
1. lekarka spóźniona;
2. nie ważne, że mamy pierwszy "numerek", że ja w ciąży (widocznej, żeby nie było), że Pierworodny w stanie dość poważnym - najważniejsza jest 15.letnia dziewczynka vel "służba zdrowia".
   A co mnie kurna chata obchodzi, że służba zdrowia? Laska jest prawie dorosła! A ja w ciąży siedzę jak ta pinda pod drzwiami!
   Ostatecznie trafiliśmy do szpitala. Pierworodny z ostrym zapaleniem krtani, nadaje się jedynie do inhalacji sterydami, żeby się nie udusił, sterydy podawane dożylnie i syropki na kaszel.
   Po 4 dobach zostaliśmy wypisani. Że Zaślubiony do pracy iść musi (nie mogę powiedzieć, bo przez tych kilka dni hospitalizacji zajął się Pierworodnym w taki sposób, o jaki Go w ogóle w najmilszych snach nie podejrzewałam, odciążając tym samym ciężarną Matkę Polkę), to ja do rodziców się przeniosłam. A tam, w kolejnej dobie biegunka i wymioty nie do opanowania. Więc wieczorem kolejna wizyta u lekarza, zastrzyk i podejrzenie rotawirusa.
   Pierworodnego dopadło, mnie dopadło (i gardło, i katar, i wirus) i tylko Zaślubiony się jeszcze jakoś trzyma.
   Dziś, w końcu, kiedy chyba wszystko powoli się uspokaja i wracamy do siebie, znaleźliśmy się na starych, naszych śmieciach.
   Wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej.
   I co najważniejsze - zdrowie powoli wraca do naszej dwójki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz