środa, 5 marca 2014

..::11: Kiedy przestałam być kobietą::..

   Nigdy specjalnie nie narzekałam na swoją urodę i wygląd. Bozia dała tyle, ile dała, a ja musiałam się z tym pogodzić. W końcu nikt nie jest idealny, a ja, patrząc w lustro widziałam przede wszystkim szczęśliwą kobietę. Szczęśliwą, bo miałam pracę, kochającego Męża i wygląd jako taki. Owszem, tu było za dużo, tam za mało. Ale czy z tego powodu kładłabym się pod nóż? Jeszcze kilka lat temu stwierdziłabym, że zdecydowanie nie. A dziś?
   Dziś do tego mojego szczęścia doszedł Pierworodny, a za jakiś miesiąc pojawi się Braciszek. Jednak mój wygląd pozostawia wiele do życzenia.
   Pamiętam, kiedy jeszcze kilka lat temu spoglądałam w lustro i widziałam całkiem fajny, jędrny biust. W trakcie karmienia czułam się fatalnie, jak dojna krowa, która nic innego nie robi, jak tylko wisi z cycem. A że Pierworodny jadł praktycznie non stop, a mój biust przybrał monstrualnych rozmiarów - dodatkowo czułam się jak mleczarnia.
   Kiedy wróciłam do pracy i siłą rzeczy musiałam skończyć karmienie mój biust wrócił do.. powiedzmy, normalnych rozmiarów. Ale zdecydowanie stracił na jędrności. Co będzie tym razem? Co będzie, gdy wykarmię drugie dziecko? Jeszcze gorzej?
   Czasem patrzę w lustro i nie widzę już w sobie tej kobiety, co kiedyś. Mało tego, Pierworodny wczoraj też mnie podsumował..
   Rozmawiał z BabUsią i nagle słyszę:
- Nie! - krzyczy Pierworodny
- Tak, Mamusia jest kobietą.
- Nie kobietą, tylko Mamusią.
 Pocieszam się, że On nie do końca jeszcze wszystko rozumie :)

   Ponarzekałam sobie, a co. Czasem trzeba..

sobota, 1 marca 2014

..::10: Jak to Pierworodny Matkę swą zgasił::..

   Taka oto sytuacja dzisiaj się nam przytrafiła. Nam.. choć w zasadzie powinnam stwierdzić, że mnie, bo to mój Syn sprawił, że przysłowiowego języka w gębie zapomniałam. A było to tak..
   Że piękne słonko na zewnątrz świeciło skorzystaliśmy z okazji i na spacer wybyliśmy. Tylko ja i On. No i Braciszek, ale ten akurat zbyt dużego wyboru nie miał.
   Po spacerze mycie rączek, czyli z higieną za pan brat. Po wszystkim Pierworodny stoi przed dużym lustrem i łapie za górne jedynki i je ciągnie. Może coś zjadł i coś Mu się za ząbkami przykleiło? Ale przecież jeszcze po powrocie nie zdążył nic dostać! A może jednak coś zakosił i ja tego nie zauważyłam?! Co ze mnie za matka??!!
- Kochanie, czy przykleiło ci się coś do ząbków? - pytam
- To tylko takie do wyciągania. - mówi
- Ale co do wyciągania?
- Ząbków.
- Ale ząbków się nie wyciąga.
- Wyciąga, wyciąga.
- Kotku, nie da się wyciągnąć ząbków.
- Da się, jak Śtasia*.
   I takim oto sposobem nie dość, że Pierworodny zamknął mi usta, to jeszcze sprawił, że poczułam się jak idiotka. W końcu chłopak ma rację, można wyciągnąć zęby :)

   Chyba muszę zacząć spisywać hasła Pierworodnego, bo to nie pierwsza sytuacja, kiedy nie wiedziałam, co mam Mu odpowiedzieć. A zapewne jeszcze nie jedna taka mnie spotka :)

*Stasia=teściowa moja

środa, 26 lutego 2014

..::9: Sesja..::..

   Nie wiem, czy wspominałam Wam już kiedyś (pewnie nie, bo był to czas mojego całkowitego odcięcia od netu), że marzy mi się sesja zdjęciowa. Sesja brzuszkowa, a kiedyś może nawet pomyślę nad aktem?
   No i zdecydowaliśmy się w trójeczkę, a właściwie już w czwóreczkę, na sesję brzuszkową. Odebrałam dzisiaj zdjęcia... i nie wiem co powiedzieć! Z racji wykonywanego zawodu Zaślubionego nie mogę pokazać fotek :( Obiecałam Mu, że nie będzie ani jednej fotki, która w jakikolwiek sposób wpłynęłaby na "nasz wizerunek".
   No i mam za swoje! Bo zdjęciami jestem wprost zachwycona!! :)
   No to będę się nimi teraz upajać.. ;)
   A jutro jadę na poszukiwania idealnego przedszkola dla Pierworodnego :)

wtorek, 25 lutego 2014

..::8: Wir i brak weny::..

   Nie wiem jakim cudem znalazłam w sobie tyle siły, by przygotować dla Braciszka szafę. Nie chodzi mi tu o to, że sama ją zrobiłam, ale że byłam w stanie na tyle ją opróżnić (a wierzcie mi, było z czego!), by uzyskać 4 wolne półki na rzeczy dla kolejnego potomka. Mało tego, posegregowałam ciuszki Pierworodnego, wyprałam je, wyprasowałam (w tym pomogła mi trochę niezastąpiona BabUsia) i wszystko pięknie wygląda na półeczkach. Spakowałam torbę do szpitala dla siebie i Maleństwa, przygotowałam dla Niego łóżeczko (tu z pomocą przyszedł Pierworodny - nie spodziewałam się po Nim takiego zaangażowania i tyle siły!).
   I w zasadzie wszystko jest już gotowe. Jutro przepiorę tylko kilka nowych ubranek, które dostałam bądź sama zakupiłam, oraz wypranie kocyków.
   I tylko imienia wciąż brak :(
   No bo jak tu nazwać Braciszka?
   Najpierw chciałam parkę, więc powinna być dziewczynka. A tu wyskoczył mi jak Filip z konopi kolejny chłop! No ale Filip odpada.
   Zaślubiony podał 4 imiona, które przypadły Mu do gustu: Tomasz, Filip, Maciej, Michał.
   Tomasz - źle, zdecydowanie źle mi się kojarzy. Filip - jw. Maciej - w zasadzie ok. Michał - nie przemawia do mnie. No więc jak już powiedziałam, że może być Maciej, to Zaślubiony włączył mi "Klan" i.. oboje spasowaliśmy.
   Moje propozycje to: Szymon, Bartosz, Jakub, Kacper, Igor, Dawid. No ale żadne z tych imion nie zostało zaakceptowane przez Zaślubionego. No i co ja mam teraz zrobić? Postanowiłam podeprzeć się trochę statystykami z ubiegłego roku, bo jest w końcu w czym wybierać. Ale i to nie pomogło.
   Cóż, ostatecznie pewnie i tak postawię na swoim, bo to w końcu ja będę rodzić i do mnie należeć będzie ostatnie zdanie ;)
   W każdym bądź razie wszystko, prócz imienia, zostało już przygotowane. Pierworodny i tak upiera się przy "Braciszek" i dla Niego każde imię jest "głupie" :)
   Mam jeszcze miesiąc.. może ciut więcej niż miesiąc..
   A może jakieś propozycje? :)

wtorek, 18 lutego 2014

.::7: Domowe co nieco::..

   Po 3 tygodniach remontu, w końcu wróciliśmy do domu. Już nawet nie będę wspominać, ile nerwów straciłam, a to przez ciągnący się remont, a to przez zbyt długie przebywanie pod jednym dachem z moją rodzicielką, a to zbyt dokładnie wykonujący pracę Zaślubiony, a to termin Baby Shower coraz bliżej..
   Najważniejsze, że się udało i nie musiałam przekładać zabawy. Choć moje samopoczucie wyraźnie dało się we znaki. Zmęczona tym wszystkim nie miałam nawet siły na uśmiech. I chyba tego najbardziej mi brakowało, bo muszę przyznać, że dziewczyny spisały się na medal!
   Poniżej krótka fotorelacja..
   Dziś niestety nie jestem w stanie napisać nic więcej, bo oczy same mi się zamykają.. Kilka nieprzespanych nocy i całodzienne buszowanie Pierworodnego sprawia, że wieczorową porą padam na twarz..

poniedziałek, 27 stycznia 2014

..::6: Przeprowadzka::..

   Pierworodny "zakochał się" w Różowej Panterze. Siedzi obok mnie i ogląda z takim zaciekawieniem, że aż żal Mu przerwać bajkę. No to jednocześnie mam chwilę dla siebie..
   Od jutra przenosimy się na kilka, a może kilkanaście, dni do Babci. W domku, w wyniku różnicy temperatur jak i Bóg jeden wie czego jeszcze, zadomowił nam się grzyb. I za nic nas nie chce opuścić. Próbowaliśmy już wielu sposobów, ale bez skutku. Załamujemy powoli ręce, bo wkrótce na świat przyjdzie Braciszek, a poza tym, mieszkanie w takim grzybie ani nie jest zdrowe, ani przyjemne, ani to ładnie wygląda.
   No i postanowiliśmy się przenieść na jakiś czas do Babci. W tym czasie Zaślubiony ma za zadanie odsunąć wszystkie meble (co się oczywiście wiąże z ich opróżnieniem i, niestety, delikatnym ich rozkręceniem), zakupić odpowiednie "rurki" wentylacyjne i je zamontować. Przy okazji zrobi się generalne porządki. Część rzeczy będziemy musieli wyoutować z racji tego, że zbyt dużo miejsca w chatce niestety nie mamy, a trzeba przygotować miejsce na ubranka dla Braciszka. Rzeczy, które z Pierworodnym już dla Niego przygotowaliśmy czekają na "po remoncie", żeby wrzucić je do pralki i odświeżyć. Nie mogę doczekać się dnia, kiedy będziemy już na swoim..
   No i niestety z racji chwilowej przeprowadzki będziemy mieli utrudniony dostęp do internetu. Mimo wszystko postaram się od czasu do czasu dać znak życia.
   A jutro.. jutro kolejna wizyta u gina i kolejne spotkanie z Braciszkiem :)

sobota, 25 stycznia 2014

..::5: Przymiarka::..

   Jak dobrze, że ten tydzień dobiega końca. Nie mam siły zupełnie na nic. Nie wiem, czy to winna ciąży i mojego ociężałego stanu, czy po prostu totalnego tumiwisizmu. Za nic nie potrafię się zabrać, bo najzwyczajniej w świecie mi się nie chce. A przecież sobie obiecałam.. Obiecanki-macanki, a tymczasem obijam się całymi dniami z Pierworodnym. I dzisiaj postanowiliśmy wybrać imię dla Nowego Członka Rodziny.
MaMałżonka: Kochanie, a jak byś chciał, żeby braciszek miał na imię?
Pierworodny: Braciszek.
M: No tak, ale musimy Mu wybrać jakieś imię.
P: Braciszek.
M: Może Szymuś?
P: Braciszek!
M: Może Bartuś albo Maciuś?
P: Głupie to.
M: Kotku, jakieś imię musimy wybrać.
P: Braciszek.
M: A jak będziesz w takim razie na Niego wołał?
P: Braciszek.
   No to sobie pogadaliśmy :)
   Przytaszczyłam też do  domu ubranka Pierworodnego, z których już dawno temu wyrósł. Trzeba sprawdzić, w jakim one są w ogóle stanie. I co? I trzeba coś kupić, żeby nie iść do szpitala z brudnymi ubrankami. Bo może i Pierworodny nie brudził się jedzeniem, ale kupy sadził masakryczne.
   Przebieram tak te ubranka, przebieram, Pierworodny bawi się klockami i gada do siebie. Cóż, nie ma ani jednej rzeczy "czystej" wśród ubranek. Trzeba będzie coś kupić. "Wszystko obsrane" - mówię do siebie w myślach. A może jednak powiedziałam to zbyt głośno? Bo kilka minut później przyszedł Zaślubiony i pyta (Pierworodny biega już wokół ubranek):
Zaślubiony: Synku, czyżbyś wybierał ubranka dla braciszka? (i podnosi z podłogi bodziaka)
P: Zostaw to! Bo to obslane!
Z: Jakie?
P: Obslane!
Z: Co?
P: (wyrywając i rzucając bodziaka na ziemię) Obslane i już!
M: Ja Go tego nie nauczyłam! :)
   No i tak oto Syn nauczył się nowego słowa, Tatuś lekko zdębiał, a ja wydałam już jakieś 300zł na ubranka dla Braciszka.

niedziela, 19 stycznia 2014

..::4: Zaproszenia::..

   No w końcu mi się udało! Po wielu godzinach zmagania z wycinaniem, rysowaniem, przyklejaniem udało mi się skończyć zaproszenia na organizowaną przeze mnie już po raz drugi imprezę Baby Shower.
   Przede wszystkim, jeśli chcę jeszcze kiedykolwiek, cokolwiek przygotować własnoręcznie, muszę koniecznie zainwestować w gilotynę czy specjalny nożyk do cięcia, bo moje zgrzybiałe ręce i brak jakiegokolwiek talentu dają mi się we znaki. Poniżej moje pierwsze w życiu samodzielnie wykonane zaproszenia.
   Przy okazji przypomniało mi się, kiedy przygotowywałam się do takiej imprezy blisko 2,5 roku temu..
   Ależ ja wówczas byłam kula! Przytyłam w ciąży blisko 20kg! Że ja się w ogóle mogłam poruszać?!
   Przejrzałam wówczas tysiące stron z podpowiedziami zabaw na tego typu imprezę. I choć na początku było dość sztywno, bo ja sama nie bardzo potrafiłam się odnaleźć w roli gospodynie i prowadzącej imprezę, to jednak szybko towarzystwo się rozluźniło i było całkiem sympatycznie.
   Rozpoczęłyśmy zabawę od przygotowania bransoletki szczęścia. Każda z dziewczyn została poproszona o przyniesienie 3 różnych koralików. W ten sposób stworzyłyśmy niepowtarzalną ozdobę-amulet. Niestety bóle porodowe nie zmniejszyły się dzięki jej "cudownemu" działaniu, ale przynajmniej mam pamiątkę.
   Zabawy i śmiechu było co nie miara, kiedy dziewczyny, za pomocą nitki, musiały wyznaczyć obwód mojego brzuszka. Cóż, wiem, że wyglądałam jak maszyna, ale bez przesady! Każda z dziewczyn zdecydowanie przesadziła z tym obwodem.
   Najlepsze jednak były chyba kalambury - tematyka oczywiście związana z dzieciątkiem. Tak bardzo mi się ta ostatnia zabawa spodobała, że korzystam z niej przy każdej organizowanej przeze mnie imprezie, zmieniając oczywiście tylko hasła.
   A, no i było taż malowanie brzuszka :)

   Co będzie w tym roku? A to niespodzianka :) Pomysłów mam więcej, ale kalambury będą obowiązkowym punktem programu :)


środa, 15 stycznia 2014

..::3: Noworoczne (spóźnione) postanowienia::..

   Pierworodny spokojnie oddycha, a ja, spokojna o Jego zdrowie (w końcu), spieszę i nadrabiam zaległości. Początkowo post ten miał ukazać się 13 dni temu, ale jak to zwykle z planami bywa, wszystko trafił szlag, a raczej wirus, bakteria i Bóg jeden wie co jeszcze. Ale koniec z nudnym wstępem, do rzeczy przejść raczy.
   Przeczytałam gdzieś, chyba jeszcze w ubiegłym roku, że postanowienia noworoczne warto sobie nie tylko wypisać, ale nawet zobrazować. Najlepiej na kwadracie feng shui. No to sobie taki oto kwadrat przygotowałam i teraz się nim Wam pochwalę. A co, ponoć chwalić się trzeba! No i z pewnością będzie mi go łatwiej wbić do tej mojej małej główki, niż listę, którą co roku "skrupulatnie" przygotowuję i, jak to zwykle z moim zapałem bywa, szybko o niej zapominam.
Ale po kolei:

1. Bogactwo, pieniądze, prosperita - co tu dożo mówić. Co roku obiecuję sobie, że nie będę wydawać bezmyślnie pieniędzy na 10.żel pod prysznic (bo ładnie pachnie) czy 7.balsam do ciała (bo to nowość). W tym roku, z racji nie tylko mniejszych zarobków, jakie mnie czekają w trakcie macierzyńskiego, ale również ze względu na bożonarodzeniową nauczkę, postanowiłam w tym roku zdecydowanie zacisnąć pasa i zaoszczędzić trochę grosza. Nie będę kupować głupot! Przy okazji założę sobie tajemnicze pudełko (czy może raczej pudło), gdzie będą znajdować się prezenty dla najbliższych na różne okazje. Będą leżeć i czekać na odpowiedni moment. Dlaczego? Bo potem okazuje się, że gdy przychodzą urodziny, imieniny, czy inne święta, to ja zastanawiam się nad prezentem, a potem przypominam sobie, z czego obdarowany z pewnością by się ucieszył. Szkoda, że często po fakcie.
2. Sława, mądrość, reputacja - w zeszłym roku kupiliśmy działkę. Do końca tego roku chciałabym mieć przygotowaną ostateczną wersję projektu domu. Nie tylko dlatego, że chcę się jak najszybciej wybudować, ale również by pokazać tym, którzy we mnie zwątpili, że można realizować swoje marzenia. Że wybór między domem a mieszkaniem był słuszny i przemyślany. Że mądrze postawiłam na swoim. Z pewnością nie będę z tego powodu sławna, ale z pewnością mądrzejsza o terminy budowlane.
3. Miłość, partnerstwo, związki - postanawiam sobie, że w szarości dnia znajdę czas dla Zaślubionego. Że w każdym miesiącu znajdę choćby jedno popołudnie, by wyjść z Nim gdzieś sam na sam. By nie stracić tego, co nas połączyło. Że będę kierować się sercem i nie pozwolę ponieść się emocjom, zwłaszcza tym złym.
4. Rodzice, przełożeni, autorytety - nie jest łatwo być rodzicem, a tym bardziej autorytetem. A ja w tym roku chcę zrobić wszystko, by Pierworodny widział we mnie nie tylko Mamę, nie tylko wiedźmę, która wszystkiego zakazuje (bo gorące, bo niebezpieczne, itp.), ale przede wszystkim przyjaciółkę i dobrą kumpelę. Pomimo narodzin nowego członka rodziny, by nie czuł się odrzucony.
5. Jedność, zdrowie, samopoczucie - to tylko moja strefa. Wiem, że nigdy nie będę wyglądać jak Eva Longoria, ale do końca roku chcę wrócić do swojej figury sprzed ciąży, a może nawet wyglądać zdecydowanie lepiej? No i przede wszystkim zerwać z moim nałogiem, który jest ze mną chyba od urodzenia.
6. Dzieci, twórczość, hobby - chyba nie trzeba nic tutaj komentować, a fotka mówi sama za siebie. Czas i równe traktowanie swoich pociech, tego sobie życzę w tym roku. Przy okazji, w tej części znajduje się jeszcze coś. Póki co małe coś, ale może pewnego dnia będzie większe. Jest plan, jest postanowienie, są dobre chęci, ale póki co jest to tajemnica i zarazem niespodzianka. 3majcie kciuki!
7. Wiedza, nauka, motywacja - kiedyś pochłaniałam książki w zastraszającym tempie. Dziś nie mam na to czasu. Na półce stoi "Inferno" D.Browna, którą znalazłam pod choinką, a moim marzeniem jest skompletowanie biblioteczki autorów, którzy szczególnie wpadli mi w oko. A w tym roku stawiam na Jodi Picoult. Minimum 1książka na miesiąc.
8. Droga, kariera, praca -  z racji urlopu macierzyńskiego ten rok nie upłynie pod znakiem pracy zawodowej. Ale w domu też zawsze jest coś do zrobienia. Daleko mi do Perfekcyjnej Pani Domu, ale postanowiłam choć trochę się do niej zbliżyć. Nie mówię tu o bieganiu ze ściereczką czy mopem, ale o względnym porządku i obiadach, które będą smakować i czekać na Zaślubionego. Koniec z obijaniem się, czas na zmiany.
9. Przyjaciele, klienci, podróże - mam jedną przyjaciółkę, do której piszę listy od.. 3 lat. Miesiąc w miesiąc. Mieszka ok.15km ode mnie, ale taki właśnie kontakt (prócz spotkań face to face, rozmów telefonicznych czy smsów) stał się naszą tradycją. W ubiegłym roku trochę się zaniedbałam, ale w tym postanawiam, że dostanie ode mnie nw sumie 12 listów. Każdy z każdego miesiąca. Mam też plan na ich tegoroczną oryginalność.

   A zatem.. niech się spełniają marzenia, plany i postanowienia.

poniedziałek, 13 stycznia 2014

..::2: Na swoim::..

   W końcu udało nam się dotrzeć do domu i po wielu nieprzespanych nocach i zszarganych nerwach powoli dochodzimy do siebie. Mój drugi post w zamierzeniu miał być zupełnie o czymś innym, ale chyba winna jestem Wam wszystkim, pomimo bardzo małego grona, kilka słów wyjaśnienia.
   Wszystko zaczęło się jeszcze w ubiegłym roku, kiedy to Pierworodny, w Sylwestra, zaczął gorączkować. Pomyślałam, że to powtórka z rozrywki, czyli 3 dni wysokiej gorączki, antybiotyk i po 2 dniach wszystko wraca do normy. Jednak rzeczywistość okazała się być bardziej brutalna. W Nowy Rok pojawił się kaszel. Nie jakiś ostry i częsty, ale jednak. Wieczorem, zaniepokojona lekko o stan Syna zadzwoniłam do lekarki z prośbą o wizytę domową. Ale jak się można było spodziewać, telefon pozostawał głuchy na jakiekolwiek próby połączenia. Ostatecznie zadzwoniłam do kuzynki. Dentysta czy nie, ale zwykłą medycynę też skończyła, mąż docent, dwójka dzieci w wieku szkolnym i przedszkolnym - może coś zatem doradzi. No i doradziła - jeśli Pierworodny charczy to do szpitala, jeśli nie, to podać syrop. Szczerze powiedziawszy liczyłam na to, że przyjedzie i Go osłucha, w końcu to Jej chrześniak. Niestety. A Pierworodny, po inhalacji solą, spokojnie przespał całą noc.
   Kolejnego dnia rano ledwo mówił, charczał i kaszlał. Kartoteka do lekarza wyciągnięta, więc trzeba się sprężyć i jechać. No i tu się kłania nasza ukochana służba zdrowia:
1. lekarka spóźniona;
2. nie ważne, że mamy pierwszy "numerek", że ja w ciąży (widocznej, żeby nie było), że Pierworodny w stanie dość poważnym - najważniejsza jest 15.letnia dziewczynka vel "służba zdrowia".
   A co mnie kurna chata obchodzi, że służba zdrowia? Laska jest prawie dorosła! A ja w ciąży siedzę jak ta pinda pod drzwiami!
   Ostatecznie trafiliśmy do szpitala. Pierworodny z ostrym zapaleniem krtani, nadaje się jedynie do inhalacji sterydami, żeby się nie udusił, sterydy podawane dożylnie i syropki na kaszel.
   Po 4 dobach zostaliśmy wypisani. Że Zaślubiony do pracy iść musi (nie mogę powiedzieć, bo przez tych kilka dni hospitalizacji zajął się Pierworodnym w taki sposób, o jaki Go w ogóle w najmilszych snach nie podejrzewałam, odciążając tym samym ciężarną Matkę Polkę), to ja do rodziców się przeniosłam. A tam, w kolejnej dobie biegunka i wymioty nie do opanowania. Więc wieczorem kolejna wizyta u lekarza, zastrzyk i podejrzenie rotawirusa.
   Pierworodnego dopadło, mnie dopadło (i gardło, i katar, i wirus) i tylko Zaślubiony się jeszcze jakoś trzyma.
   Dziś, w końcu, kiedy chyba wszystko powoli się uspokaja i wracamy do siebie, znaleźliśmy się na starych, naszych śmieciach.
   Wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej.
   I co najważniejsze - zdrowie powoli wraca do naszej dwójki.

środa, 1 stycznia 2014

..::1: Nowy początek::..

   10.. 9.. 8.. (..) 3.. 2.. 1..
   Szczęśliwego Nowego Roku 2014!!
   No i stało się! Kolejny rok za nami, a przed nami kolejne wyzwania, jakie stawia 2014 rok.
   Z racji mojego stanu i samopoczucia tegorocznego Sylwestra spędzam wraz z moimi Mężczyznami na tzw. "owczej wyspie", a mianowicie w domowych pieleszach, w pościeli w biało-czarne owieczki, z kieliszkiem szampana bezalkoholowego w ręku.
   Ponieważ najmłodszy członek rodziny, którego noszę pod serduszkiem, i tak nie daje mi spać, to pokuszę się o podsumowanie roku 2013.
Podsumowanie roku 2013:
  • Styczeń - grypa dopadła całą naszą trójcę. Najpierw ja złapałam jakiegoś wirusa w pracy, potem zaraziłam nim Pierworodnego, a na końcu rozłożył się Zaślubiony. Ten rok zdecydowanie źle się dla nas zaczął. Na dodatek ściągnęli mnie do pracy na L4, bo ponoć ustalili jakieś ważne spotkanie, na którym muszę być. Osobiście uważam, że moja obecność była zbędna, no ale czego się nie robi dla swojego "ukochanego" szefa?
  • Luty - nie przypominam sobie, bo coś ważnego wydarzyło się w lutym. Może po prostu praca i domowe obowiązki pochłonęły nas bez reszty?
  • Marzec - skończyłam kolejny rok swojego życia. W dzień moich urodzin Babcia trafiła do szpitala i już chyba wszyscy myśleliśmy, że z tego nie wyjdzie. Jednakże Bóg dał, że wszystko skończyło się dobrze. Wszystko, prócz kontaktów z rodziną, które zdecydowanie się popsuły. Nie mogę powiedzieć, że choroba Babci nas podzieliła, bo wówczas wyszłoby na to, że to przez Babcię jest jak jest. Ale każdy pokazał swoje prawdziwe oblicze i to, na co go stać.
  • Kwiecień - a może by tak powiększyć rodzinę? Starania czas zacząć.
  • Maj -wynik testu negatywny. Cóż, Zaślubiony chyba za mało się stara.
  • Czerwiec - nasza trzecia rocznica ślubu i jednocześnie czwarta rocznica zaręczyn. Zaślubiony kazał być gotowy na konkretną godzinę i  "porwał" mnie do wykwintnej restauracji. Narzekać nie mogę, bo było bardzo romantycznie i przede wszystkim nieoczekiwania (na przygotowanie dał mi raptem pół godziny! co to jest dla kobiety??!!), ale na piątą rocznicę ślubu to ja coś zorganizuję. Może jakiś wyjazd? Niech będzie jeszcze bardziej romantycznie.
  • Lipiec - wynik testu pozytywny! Znów pod serduszkiem noszę maleństwo! Moje marzenie się spełniło. Moje, bo nie do końca jestem pewna myśli i uczuć Zaślubionego, ale chyba za późno na inny scenariusz. Mam nadzieję, że tym razem będzie dziewczynka. Zaślubiony chyba wolałby chłopca, kolejnego.
  • Sierpień - znalazłam działkę, którą ewentualnie moglibyśmy wziąć pod uwagę i zakupić. Zaślubiony trochę do niej negatywnie nastawiony, ale przecież mamy tylko jechać ją obejrzeć. Nikt nie karze Mu jej od razu kupować. Po oględzinach mina zdecydowanie Mu się poprawiła. Ja nie jestem jednak w 100% przekonana, jednakże to chyba już będzie to.
  • Wrzesień - poinformowałam swojego szefa o ciąży - zdecydowanie nie był tym zachwycony.
  • Październik - otrzymałam w pracy od mojego szefa propozycję, może trochę niemoralną, ale z pewnością nie do odrzucenia: od 1 listopada przechodzę na L4, jednak wciąż chodzę do pracy (za free of course), dopóki oczywiście zdrowie mi na to pozwoli. Chyba nie muszę mówić, jak brzmiała moja odpowiedź? W każdym bądź razie postawiłam na swoim i najprawdopodobniej zamknęłam sobie tym drogę do powrotu do pracy. Zwolnić mnie nie może, ale po macierzyńskim z pewnością otrzymam wypowiedzenie z odpowiednim uzasadnieniem. Ciekawe, czy wspomni w nim o tym, że nie zgodziłam się na warunki, jakie mi zaproponował? I tak oto zaczęła się moja laba i spędzanie czasu z Pierworodnym. A no i przy okazji, Zaślubiony skończył kolejny rok swojej egzystencji.
  • Listopad - Pierworodny skończył 2 lata. Matko kochana, jak ten czas szybko leci. A pamiętam, kiedy wróciłam z Nim do domu ze szpitala. Taka kruszynka. I tylko mówiliśmy z Zaślubionym, że ani się obejrzymy, a zacznie siedzieć, raczkować, chodzić, mówić. Raczkować - nie raczkował. Mówić - buzia Mu się nie zamyka! Czasami nawet nachodzi mnie taka myśl: "dziecko, zamknij się choć na chwilę", ale zaraz potem karcę się w myślach: "jak możesz tak nawet myśleć? A gdyby przestał mówić? A gdyby Go zabrakło?" Życia sobie bez Niego nie wyobrażam, więc niech gada sobie do woli.
  • Grudzień - Sfinalizowaliśmy z Zaślubionym największą naszą dotychczasową inwestycję (poza Pierworodnym oczywiście) i kupiliśmy działkę. Za 2, może 3 lata planujemy wejść z budową. A póki co mamy czas na oswojenie się z nową sytuacją, jaka "pojawi" się w Nowym Roku, dopracowanie projektu naszego wymarzonego domu i na to wszystko, co przyniesie nam los.
   (..) Musiałam przerwać wieczorne pisanie, bo Pierworodny obudził się z płaczem. Złapał jakiegoś wirusa, jakaś bakteria Go zaatakowała i mi biedny gorączkuje, a do tego narzeka, że boli Go gardełko. Chyba wizyta u lekarza nas nie ominie.

   O postanowieniach na Nowy Rok napiszę jutro. A co, niech mnie ktoś mobilizuje i rozliczy z tych moich zamiarów.